Za żelazną kurtyną – Białoruś 2014
Latem 2014 roku mama zaproponowała mi wspólną wycieczkę zorganizowaną po Białorusi. Nie jestem fanem tego sposobu podróżowania, ale to była jedyna i w miarę tania okazja by zobaczyć ten kraj. Białoruś wciąż jest dla nas tak jakby za żelazną kurtyną. Sprawia wrażenie kraju, w którym komunizm nigdy nie upadł, a został tylko nieco zmodernizowany. Sowiecka flaga i symbolika, silna współpraca z Rosją, wizy dla obywateli UE i Polski, brak stosunków politycznych z naszym krajem, oraz znikome informacje na temat Białorusi jakie się przedostają do nas. A co jest tajemnicze, to jest ciekawe, szczególnie, że to nasz sąsiad.
Wycieczka była nakierowana na zwiedzanie kościołów i szlakiem polskich korzeni. Szczerze mówiąc, nie bardzo mnie to interesowało, ale wystarczyło by móc trochę poznać ten zakazany owoc. Byliśmy w: Mińsku, Lidzie, Połocku i Witebsku.
Już wcześniej słyszałem, że Białoruś może zaskoczyć swoją czystością, ale to co zobaczyłem przerosło wszelkie moje wyobrażenia. Ten kraj jest jak wyjęty z jakiegoś idealnego komunistycznego świata. „Jedyny kraj w którym komunizm się udał” – słyszałem nawet taką opinię w autokarze, którym jechałem. Cóż, przynajmniej od strony wizualnej, bo jest to wciąż jeden z najbiedniejszych krajów Europy. Wszystko jest niemal idealnie zakonserwowane, miasta lśnią od czystości, na ulicach nie znajdzie się nawet papierek. Wszystkie trawniki równiutko przystrzyżone, wszystkie elewacje budynków jak świeżo po remoncie. Nawet co biedniejsze drewniane chatki z zewnątrz wyglądają bardzo zadbanie. Na ramkach okien i drzwi słowiańskie zdobienia, a wokół bujne ogrody.
Cały kraj sprawia wrażenie jakby zagubił się w jakiejś alternatywnej rzeczywistości, bo ani to do Rosji porównać, ani do Polski, chociaż ma coś w sobie wspólnego z tych dwóch krajów. Jadąc drogą można podziwiać piękną dziewiczą naturę, nieoszpeconą szyldami reklamowymi lub inną działalnością człowieka. Białorusini bardzo dbają o swój kraj, tego im zazdroszczę. Sami też wydawali się być miłymi i pogodnymi. Rozmawia się tam głównie po rosyjsku ale nawet ich akcent brzmiał mi jakoś milej niż ten właściwy rosyjski. Na ulicach widziałem sporo młodzieży (może dlatego, że nie mają co robić? Pracy nie ma, a bezrobocie jest nielegalne).
Największą atrakcją był dla mnie Mińsk. Tak piękne miasto, tyle ciekawej architektury, a tak zamknięty kraj. Szkoda, myślę, że z turystyki i odpowiedniej promocji mógłby sporo zyskać. Niestety mentalność władzy prawdopodobnie zatrzymała się w czasach zimnowojennych – bo wiadomo, że sami zachodni szpiedzy tylko czyhają by wykraść tajemnice państwowe (żartuję oczywiście)…
Uwielbiam takie podróże jak ta, odwiedzać nieznane i na własne oczy odkrywać coś, co nawet w internecie jest trudno dostępne. Białoruś musiałbym jeszcze raz kiedyś zobaczyć, bo ta wycieczka była zaledwie „liźnięciem” tematu. Dała mi również smutne refleksje, że kraj z takim potencjałem marnuje się będąc w takiej izolacji na świat, a przynajmniej na najbliższego sąsiada – nas.