Trzeciego czerwca 2019 z dobrym kumplem Edwardem wybrałem się na tygodniowy wypad po najbiedniejszej części Europy. Wybór padł spontanicznie, chcieliśmy coś krótkiego, żeby było blisko i w miarę egzotycznie. O Mołdawii praktycznie nic nie wiedzieliśmy, poza tym, że jest biedna, nic tam nie ma i jedyne z czego słynie, to dobre wino. Jak już Mołdawia, to świetnie byłoby zahaczyć o Naddniestrze, o którym już coś więcej wiedzieliśmy, przynajmniej to, że jest nieuznawanym na arenie międzynarodowej państwem w państwie i że jest jednym z ostatnich skansenów komunizmu w Europie. Dodatkowo zawsze chciałem zobaczyć Odessę na Ukrainie, to miasto jest tak położone, że nigdy nie było po drodze przy planowaniu podróży, tak więc tym razem była to najlepsza okazja by również tam pojechać.
Kiszyniów, Mołdawia
Przed wyjazdem chciałem zaplanować podróż, ale szybko się poddałem, gdy w internecie nie znalazłem dosłownie nic, co wypadałoby zobaczyć w stolicy Mołdawii. Zdałem się na spontan. Będzie ciekawiej. Gdy przyjechaliśmy miasto nas uderzyło swoją brzydotą. Nie chodzi o to, że budynki są zaniedbane, ale o urbanistyczny chaos. Są tam dosłownie wszystkie style architektury w jednym miejscu. Nie byłoby źle, gdyby były tylko komunistyczne bloki, ale tam jest wszystko, post modernizm z komunizmem i klasyką obok siebie. Na dokładkę dżungla kolorowych reklam i bannerów na każdym kroku.
Byliśmy tam właściwie półtora dnia i wydaje mi się, że to wystarczyło. Mimo wszystko miasto jakoś funkcjonuje. Na każdym rogu widnieją ogłoszenia oferujące pracę za granicą (nawet w Polsce). Całkiem sporo luksusowych samochodów tworzących niesamowity kontrast na tle podziurawionych ulic i chodników, oraz rozpadających się trolejbusów.
Jednakże miasto sprawiało wrażenie w miarę bezpiecznego. Przechadzałem się tam z aparatem i nie czułem jakiegoś specjalnego zagrożenia. Ludzie z wyglądu nie różnili się od tych w Polsce. Na szczęście nie mieliśmy żadnych negatywnych przygód. Ostatniego dnia trafiliśmy nawet na jakieś protesty antyrządowe, ale nie było to nic spektakularnego, tylko namioty pod rządowymi budynkami i trochę policji.
Mimo wszystko było to całkiem ciekawe doświadczenie. Nie zawsze muszą być wielkie atrakcje turystyczne, bym czerpał przyjemność z bycia w jakimś miejscu. Lubię po prostu obserwować otoczenie, życie. W takich miastach jest tego dużo.
Naddniestrze
Naddniestrzańska Republika Ludowa. O tym bycie już wiele słyszałem i skoro Mołdawia jest uznawana za najbiedniejszy kraj Europy, to po Naddniestrzu spodziewałem się czegoś jeszcze gorszego; a jednak gdy tam się znaleźliśmy zostałem całkiem pozytywnie zaskoczony. Owszem, może bogatsze to od Mołdawii nie jest, ale z pewnością dużo bardziej zadbane i trzymające pewien ład.
Nasz pierwszy postój był w Tyraspolu, stolicy tej malutkiej republiki. Miasto jest całkiem zadbane i znacznie różniące się od Kiszyniowa. Bardziej mi przypominało Białoruś niż Mołdawię. Wszystko jest zbudowane w prawdziwie socjalistycznym stylu. Ilość komunistycznych symboli (nawet kalendarz z Leninem na klatce schodowej w bloku mieszkalnym!) nie pozwalała ani na chwilę zapomnieć o dziedzictwie Związku Sowieckiego w tym kraju. Prawdziwy skansen, bo takiej ilości symboliki ZSRR zapewne nie ma nawet w samej Rosji (może ewentualnie na Białorusi).
Co ciekawe po komunizmie została jedynie symbolika, opuszczone fabryki i ogólny styl architektoniczny, w rzeczywistości funkcjonuje tam pewna hybryda oligarchii i kapitalizmu. W teorii może można mieć tam swój biznes, ale w praktyce wszystko (markety, stacje benzynowe, stacja tv, fabryki itp.) należy do jednej korporacji Sheriff. Znajduje się tam też jeszcze narodowa marka Kvint zajmująca się produkcją koniaku. Chyba tylko dzięki tym dwóm firmom ten kraik funkcjonuje.
Dość rozpisywania się o podstawowych danych, w internecie jest tego pod dostatkiem. Wracam do osobistych doświadczeń. Tyraspol mnie urzekł. Jest tam bardzo bezpiecznie i spokojnie. Również z dostaniem się tam nie ma najmniejszego problemu (nie ma wymaganych wiz dla Polaków). Jest tak tanio, że pieniądze praktycznie nie schodziły, a jedzenie w restauracjach, muszę przyznać, przepyszne. Próbowałem lokalnych specjałów i to było coś wspaniałego.
Ludzie w tym kraju są ciekawi. Można by całkiem sporo o nich pisać. Z mojego doświadczenia zauważyłem, że młodzi są bardzo na czasie jeśli chodzi o mentalność i wygląd, a starsi jakby dosłownie żyli jeszcze w okresie Związku Sowieckiego. Do takiego stopnia, że na widok aparatu lub kamery chowają się albo się dziwnie patrzą (Romana np. czasami pytają czy ma pozwolenie na filmowanie ulicy, gdy faktycznie nie trzeba mieć żadnego pozwolenia). Innym razem gdy weszliśmy na teren jakiejś opuszczonej fabryki jakaś kobieta zaczęła się na nas drzeć. Okazało się, że jej tylko chodziło o to, że powinniśmy tam wejść głównym wejściem a nie przez dziurę w płocie…
Na ulicach bardzo dużo młodzieży, ale też policji i patroli wojskowych. Niestety prawie nikt nie zna tam słowa po angielsku (a my nie znaliśmy rosyjskiego), więc każda rozmowa przypominała zabawę w kalambury. Raz gdy jedliśmy obiad przysiadł się do nas pewien facet i postawił nam po piwku. Było to bardzo zaskakujące i miłe. Widać było, że był bardzo ciekawy nas, więc próbowaliśmy coś rozmawiać używając polskiego i pojedynczych rosyjskich słów. Podejrzewam, że gdybym pomieszkał w jakimś rosyjskojęzycznym kraju, to pewnie szybko bym się nauczył tego języka. Już po paru dniach łapałem podstawowe zwroty.
Drugiego dnia spotkaliśmy się z naszym przewodnikiem Romanem. Fantastyczny facet. Jest Naddniestrzaninem, który płynnie mówi po Polsku. Do tego prowadzi kanał na youtube, z którego dowiedziałem się o nim. Link -> https://www.youtube.com/channel/UC5rPqc2edmLgnobOxVDGYlw
Roman wraz ze swoim znajomym Arturem w ciągu jednego dnia pokazali nam najciekawsze rejony tej republiki. Zabierał nas w miejsca w które nawet nie mielibyśmy pojęcia, że można tam wejść jak np. różne szkoły, opuszczone fabryki, a na deser pokazał nam nawet tajny bunkier – niedokończony schron przeciw atomowy z okresu zimnej wojny!
Odessa, Ukraina
Przed odwiedzeniem Odessy też jak w przypadku Mołdawii nie miałem żadnego wyobrażenia jak to miasto wygląda. Przejazd z Naddniestrza do Odessy nie był za bardzo obiecujący. Droga była w opłakanym stanie, również to co widziałem zza okna busa przypominało trzeci świat. Rozpadające się chaty, ruiny dawnych PGRów. Miałem w planach zobaczyć jeszcze Czarnobyl w tym roku, ale wydaje mi się, że to, co już zobaczyłem na południu Ukrainy, nie wiele by się różniło od zamkniętej strefy radioaktywnej..
Jednak gdy już wjechaliśmy do miasta doznałem prawie, że szoku! Nie z powodów, których wyżej opisałem, a wręcz na odwrót, jakie to miasto jest piękne! Prawdziwa perełka. Jak wjazd do innego kraju. Pięknie zachowana klasyczna architektura, mnóstwo zieleni, mnóstwo życia. Co prawda poziomem rozwoju do polskich miast raczej jeszcze daleko, ale mocno nadrabia swoją estetyką, czego akurat u nas brakuje.
Niestety nasz czas był mocno ograniczony do kilku dni, z czego na Odessę przypadły tylko (albo aż) dwa, więc staraliśmy się zobaczyć tylko to, co najważniejsze. Na szczęście centrum miasta skrywa chyba najwięcej atrakcji, więc głównie tam się kręciliśmy. Tuż przed odjazdem poszliśmy jeszcze na plażę, która była już trochę mniej wyeksponowana, niż mało ciekawy port widoczny z najbardziej reprezentacyjnego miejsca w centrum.
Fascynowało mnie to, że miasto przetrwało bardzo trudną próbę czasu komunistycznego reżimu. Ciekawe było również to, że to miejsce miało w sobie jakiś międzynarodowy klimat. Chociaż na ulicach słychać było tylko rosyjski albo ukraiński (nie potrafię rozróżnić brzmienia tych języków). Ono po prostu tętni życiem. Wszędzie knajpy, mnóstwo ludzi w parkach, różnych ulicznych performance, a do tego co najważniejsze bezpiecznie! Miasto się nie wyludnia po zmroku, a wręcz na odwrót zamienia się w festiwal nocnego życia. Czułem się tam po prostu dobrze, jeśli miałbym mieszkać na Ukrainie, to tylko w Odessie:)