Norwegia 2021

Dodaj komentarz
Europa

Lofoty na pół gwizdka

Z tym wpisem zwlekałem aż dwa lata, ponieważ nie był to do końca udany wyjazd. Rok po wybuchu pandemii Covid-19 postanowiłem ponownie w swoim życiu odwiedzić Norwegię. Tym razem Lofoty usytuowane na północy kraju. Na ten pomysł zainspirował mnie instagram koleżanki z dawnych lat. Julia mieszka w Bodo i czasami wrzuca zdjęcia ze swoich okolic. Raz przeglądając przypadkowe stories, skomentowałem jej zdjęcie jak tam jest pięknie. Odpisała mi „no to wpadaj”. Długo się nie nie zastanawiałem, mnie na podróże nie trzeba długo namawiać. Warunki akurat były takie, że nic mi nie stało na przeszkodzie i już tego samego dnia kupiłem bilety lotnicze.

Leciałem z przesiadką, pierw z Gdańska do Bergen i z Bergen do Bodo. Gdy już w Bergen wysiadłem z samolotu poczułem się jak ryba w wodzie. Nareszcie w podróży, po tym ponurym 2020 roku – myślałem, że gdy wtedy wszystko się tak zamykało, to może będzie już koniec epoki łatwego podróżowania. Lot nad Norwegią to mistyczne uczucie. Patrząc na ten krajobraz z góry nie przypominający nic, co znam z naszego polskiego środowiska czułem jakbym leciał nad jakąś krainą fantasy. Bodo to małe miasteczko otoczone górami i zatokami. Gdy w końcu wysiałem z samolotu przywitało mnie nieco mroźne powietrze. Był sierpień, ale czuć było jak wczesny słoneczny kwiecień. Niby ciepło, ale mroźno.

Na podróż przeznaczyłem sobie tydzień. Chciałem objechać całe Lofoty na ile się da w takim czasie. Pierwszy dzień przeznaczyłem sobie na pokręcenie się po okolicy. Julka pożyczyła mi rower i wybrałem się do centrum miasta.
Szczerze mówiąc nic tam ciekawego nie było. Takie zwyczajne norweskie miasteczko. Wspiąłem się na okoliczną górkę by zobaczyć jakąś panoramę okolicy. Pamiętam, że bardzo się wtedy zgrzałem i zmachałem. No cóż, ta podróż była kompletnym spontanem, nie było mowy o jakimkolwiek fizycznym przygotowaniu się.

Następnego dnia planowaliśmy z Julką wybrać się na Lofoty. Ona załatwiła sprzęt i wszystko co potrzebne. Niestety ja obudziłem się z bólem gardła i już wiedziałem, że nie będzie lekko. Zazwyczaj rzadko choruję i mam dobrą odporność, ale wyrwanie się z upalnego sierpnia na koło podbiegunowe i urządzanie sobie trekkingów w krótkim rękawie było skrajnie lekkomyślne.

Ale co zrobić, jestem tam, wszystko zaplanowane, może jakoś dam radę. Tak więc wypłynęliśmy promem z Bodo i cztery godziny później dopłynęliśmy do Moskenes. Miejsce było tak cudowne, że zapomniałem o zbliżającym się przeziębieniu. Tego samego roku złapałem straszną zajawkę na fotografię analogową. Chciałem zobaczyć jak oldskulowa klisza sprawdzi się w krajobrazie i nie było lepszego miejsca na przekonanie się. Byłem więc obwieszony dwoma lustrzankami, analogową i cyfrową, rower, sakwy i plecak. Przygoda! Tego dnia mieliśmy za cel dojechać do plaży Kvalvika. Było to tylko trzydzieści kilometrów, ale w norweskich warunkach można tę liczbę podwoić jeśli chodzi o poziom trudności. Na mapie cel wydawał się prosty. Dwie godzinki i jeszcze się zdąży rozpalić ognisko na plaży. W rzeczywistości było to wyrwanie się w kapciach sprzed komputera na obóz przetrwania. Dla Julki jak i innych mieszkających w Norwegii była to oczywiście luźna przejażdżka, ale ja już po pięciu kilometrach wypluwałem płuca. W końcu norweskie drogi to nie są zwykłe proste drogi, to jest niekończący się roller coaster, góra dół, dóra, dół. No ale nie narzekam, sam tego chciałem, byłem szczęśliwy, bo te pocztówkowe widoki rekompensowały każde zmęczenie.

Wieczorem gdy prawie dotarliśmy do celu, okazało się, że nie wystarczy po prostu rozbić się gdzieś przy drodze, bo wszędzie dookoła są skaliste fiordy. Do tej plaży, na której mieliśmy rozbić namiot trzeba było jeszcze przejść pięć kilometrów… górskim szlakiem. I znowu, co to jest pięć kilometrów, nie takie dystnase się chodziło; z tym, że ja naprawdę nie przeczytałem o tej okolicy kompletnie nic. Zobaczyłem tylko zdjęcie i stwierdziłem, jadę tam! I tak jak stałem, tak pojechałem; w bluzie, jeansach i adidasach. Julka przed naszą wyprawą troche patrzyła na mnie z politowaniem, ale cóż, nie wiem co ja miałem wtedy w głowie.

Ale te widoki! Widoki, natura i ta cisza dookoła tworzyła tak mistyczną atmosferę, jakby to był sen. W pewnym momencie doszliśmy do połowy. Byliśmy na górze, widzieliśmy zatoczkę i malutkie kolorowe namioty. Widok był NIEZIEMSKI. Chciałem tam zostać i tylko patrzeć się na to. Umierałem z wysiłku fizycznego, ale robiło się już ciemno, a sierpień to już nie jest miesiąc, gdy słońce na tej szerokości georaficznej nie zachodzi.

Więc idziemy z dwudziestokilogramowym plecakiem, karimatą, śpiworem przez coś, co na mapie widniało jako szlak, a w rzeczywistości było porośniętymi krzakami półmetrowymi skałami. No ale nie będę przecież przy zaprawionej w boju dziewczynie zgrywać mięczaka, więc szedłem z zaciśniętymi zębami. Ona i inni hikerzy przeskakiwali sobie ze skały na skałę jakby to były chmurki. Wyprzedziła mnie nawet para staruszków (pewnie jeszcze tego samego wieczora planowali powrót). Starałem się wyłączyć umysł, nie skupiać się na bólu, tylko iść, iść, iść. W pewnym momencie każdy krok był tak ciężki, jakbym podnosił pięćdziesięciokilogramową sztangę.

Zejście z tej góry to jest oddzielna historia. Wydawać by się mogło, że łatwiej, bo człowiek schodzi, ale właśnie nie. Na tym szlaku nie było niczego, o co możnaby się złapać, było po prostu zbocze i skały. Schodząc z takiej góry z ciężkim plecakiem, trzeba być maksymalnie skupionym, by się nie poślizgnąć i nie wywrócić. Kilka razy nawet mi się zdarzyło, ale całe szczęście nie było groźne, chociaż w tamtym momenci już pojawiały się pierwsze myśli, że gdybym się połamał, to bym nie musiał już dalej iść i przyleciałby pewnie po mnie helikopter ratunkowy.

W końcu doszliśmy, rozbiliśmy namiot, wbiliśmy się w śpiwory i zasnęliśmy. O poranku obudziły mnie zatkane zatoki i ostry ból gardła. Nie mieliśmy żadnych leków, z resztą i tak by nic nie dały w tamtym momencie. Całe szczęście mieliśmy palniczek i wodę, więc ugotowałem sobie zupkę chińską, herbatkę i obrzydliwy suszony gulasz dla hikerów. Nie polecam takich wynalazków! Smakowało jak papka z proszku zostawiona na słońcu i posypana solą. Ale co tam, być w takim miejscu! Uczucie nie do opisania. Pusta piaszczysta plaża, szum fal, dookoła fiordy. Nierelane. Gdyby nie to przeziębienie, to mógłbym tam tylko leżeć cały dzień i patrzeć na to wszystko. Julka poszła się kąpać w oceanie. Na ten widok czułem się jeszcze bardziej chory. Nie muszę wspominać o tym jak lodowata była tam woda. To znaczy, gdybym był zdrowy, być może sam bym spróbował. Lubię różne dziwne atrakcje. Tym razem musiałem obejść się ze smakiem.

Gdy wróciła postanowiła, że idzie na szczyt jednego z tych fiordów. Gryzłem się z myślami, pamiętam co przeszedłem poprzedniego dnia, wiedziałem co mnie jeszcze czeka, nie miałem jedzenia, picia już na wyczerpaniu, byłem chory. Ale już jestem w tym miejscu, prawdopodobnie już nigdy tam nie wrócę, a przynajmniej w najbliższym czasie; mam te dwie lustrzanki, po coś je tam zabrałem… Oceniam wzrokiem górę. No trudno, idziemy.

Tym razem bez dużego plecaka (rzeczy zostały w namiocie na plaży), nie było już tak strasznie; ale góra, to góra, nic przyjemnego. Gdy doszliśmy do punktu, który wydawał się z dołu szczytem, okazało się, że była to jakaś jedna trzecia drogi (zawsze tak musi być), ale znów, widoki były nieziemskie. Nie miałem chusteczek, więc smarkałem w koszulkę z poprzedniego dnia, ale weszliśmy.

Po kilku godzinach zeszliśmy do swojego obozu i co robić dalej. Mamy dwie opcje, zostać bez jedzenia i picia, lub próbować wrócić. Byłem chory, więc nie było mowy o dalszej podróży po Lofotach, bardzo żałowałem, no niestety. Była jakaś siedemnasta, a ostatni prom do którego trzeba było dojechać rowerem (trzydzieści kilometrów) około północy. Niby dużo czasu, ale droga i mój stan były ciężkie. Julka twierdzi, że spokojnie damy radę. Nie podobała mi się ta druga opcja, ale wolałem nie ryzykować.
Spakowaliśmy się, przeszliśmy znów ten sam szlak. Ja na mentalnym autopilocie. Nie będę drugi raz opisywać jak się wtedy czułem. Jedziemy rowerami, po drodze żadnego otwatego sklepu, głód był taki, że aż w głowie się kręciło. Trafiliśmy na jakąś jedną otwartą restaurację… Mieli tam mrożoną pizzę. Nie wiem czy to przez to, że była tak paskudna, czy przez moją gorączkę i zmęczenie, ale nie miałem siły jej zjeść! Wcisnąłem dwa kawałki i popiłem lodowatą colą. Do promu zostały jakieś dwie godziny, a jesteśmy w połowie drogi. Teraz już naprawdę musimy się spiąć. Ciśniemy każdą cząstką energii jaka została w ciele. Dziesięć minut, na horyzoncie widać prom i samochody wjeżdżające na pokład. Dwie minuty… Jedziemy na oślep prosto na prom i… Dosłownie przed naszym nosem zamyka się wjazd, prom odpływa. Dookoła nic, pusty plac. Nie wiem czy można było mieć większego pecha w tamtym momencie.

Julka sprawdziła, nastepny prom za dwie godziny. Przy tym całym absurdzie sytuacji mimo wszystko czułem jakąś ulgę w środku, że już nie trzeba dalej jechać. Było zimno, jakieś dziesięć stopni, może mniej, ja na skraju przytomności. Owinęliśmy się we wszystko co mieliśmy i czekaliśmy pod gołym niebem na ten przeklęty prom.
Nie pamiętam już samego przybycia, tylko fakt, jak już przysypiałem w ciepłym pustym pomieszczeniu promu. Dopłynęliśmy do Bodo, jeszcze trzeba było rowerem dojechać pięć kilometrów do domu, ale to już nie miało znaczenia, najgorsze już było za mną.

I taki to niefortunny koniec mojej przygody w Norwegii. Miałem jeszcze kilka dni do powrotu. Na szczęście przeziębienie nie było aż tak niebezpieczne. Kolejny cały dzień przespałem, w następne dni już czułem się lepiej, ale co najwyżej mogłem sobie pozwolnić pospacerować po okolicy.

Tak bywa! Ta podróż trochę mnie nauczyła, że bezmyślny spontan nie zawsze jest najlepszym pomysłem. Niby oczywistość, ale chyba nie zawsze warto brać dosłownie te historie o rzucaniu wszystkiego i wybieraniu się przed siebie.

Galeria cyfrowa

Galeria analogowa

Galeria z telefonu

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s