
Z tym wpisem również zwlekałem aż rok, ponieważ nie wiedziałem do końca, czy uznać to za pełnoprawny wyjazd, czy tylko kilkudniową wycieczkę. Głównym powodem było zaproszenie na ślub znajomego (ten, z którym wcześniej jeździłem na rowerach po różnych krajach), który poznał dziewczynę z Serbii i przeprowadził się tam. Ja pomyślałem, że byłaby to dobra okazja do zwiedzenia tego kraju. Niestety terminy lotów oraz inni goście, którzy przylatywali i wracali w różnych dniach trochę skomplikowały plan, na czym skończyło się, że głównie przebywaliśmy w stolicy, a następnie na ile czas jeszcze pozwolił postanowiłem pojechać w kilka miejsc.

Belgrad
No cóż, nie będę kłamać, Belgrad nie był jakąś perełką na tle innych europejskich miast, chociaż bardzo mnie fascynował w swojej brzydocie. Jest bardzo brutalistyczny i nieco chaotyczny architektonicznie. Klasyczne kamienice, socrealistyczne bloki, oraz nowsze, przeszklone, ale już nieco zaniedbane biurowce. Duch dawnej Jugosławii wciąż jest tam bardzo odczuwalny.
Z drugiej strony przyjeżdżając z Polski Serbia wydawała się bardzo swojska. Gdyby zdjąć tablice z napisami można by pomyśleć, że to prawie ten sam kraj. Faktycznie poza większą ilością brutalistycznej architektury nie widać na ulicach większych różnic. Przed wyjazdem, o Serbii nie wiedziałem wiele. Słyszałem oczywiście o wojnie w latach 90. i że jest sojusznikiem Rosji i anty-NATO. To jest ogólnie ciekawe zagadnienie, bo jak pamiętam gdy byłem w Naddniestrzu, to tam już faktycznie można było odczuć na własnej skórze różnicę między „naszym zachodnim” światem, a „ruskim mirem”. W przypadku Serbii nic takiego nie zauważyłem (oprócz szyldów Gazpromu). Wszyscy Serbowie których poznałem byli bardzo mili i również ciekawcy jak słyszeli, że jestem z Polski. Zaskoczyło mnie to, że język rosyjski (którego się zacząłem uczyć 2 lata temu) nie jest tam szczególnie znany pomimo, że też używają cyrylicy (do tego wątku jeszcze wrócę). W niektórych miejscach Serbia wyglądała jak Polska sprzed wejścia do UE, ale nie powiedziałbym, że jest to jakiś biedniejszy kraj. Bardziej mam na myśli trochę taki dziki klimat, co odbieram głównie za zaletę, bo to zawsze coś fascynującego, gdy gdzieś się pojedzie i można dostrzegać te drobne różnice.
Jak już wcześniej pisałem, niestety trudno było zaplanować ten wyjazd. Głównym celem było spotkanie, ślub i świętowanie. Więc jeśli chciałem coś więcej zobaczyć, musiałem to na własną rękę zorganizować. Poza Belgradem postanowiłem, że jednego dnia pojadę do Nowego Sadu, a następnie gdzieś w głąb kraju.

Novi Sad
Do tego miasta wybrałem się autobusem, to było około 100 km. Zawsze dla mnie jest to jakaś przygoda, gdy odkrywam samemu jakieś obce miejsca. O tym mieście też nie wiedziałem nic. Chciałem zobaczyć, bo jest drugim największym miastem w kraju. O jakichś atrakcjach turystycznych, czy historii nie będę się rozpisywać, bo nawet nie zdążyłem sprawdzić przed wyjazdem, więc opiszę tylko swoje odczucia. Miasto to było zdecydowanie inne od Belgradu. Bardziej zabytkowe i zadbane. Novi Sad jeszcze bardziej przypominał jakieś polskie miasto, bo główny rynek w centrum ma podobną zabytkową architekturę, oraz kościół, a nie cerkiew. Pospacerowałem sobie uliczkami. Przeszedłem na drugą stronę rzeki, gdzie była ładna panorama, zjadłem obiad i późnym popołudniem wróciłem na dworzec.
Tam w ogóle ciekawa sytuacja, bo chciałem kupić bilet na autobus, ale nikt nie był w stanie mi pomóc, więc podszedłem do jakiegoś okienka i powiedziałem tylko nazwę miasta. W drodze powrotnej do Belgradu chciałem jeszcze zatrzymać się w jednym miejscu, które znalazłem na Trip Advisorze. Zakupiłem ten bilet, jakichś szczególnych informacji na nim nie było i czekam na autobus. Ale autobusu nie było, dworzec był pusty. Zapytałem jakiegoś ochroniarza kiedy może być autobus do Belgradu, a on mi coś po serbsku odpowiada. Pokazuję mu bilet i okazało się, że to bilet na pociąg! A peron znajduje się po drugiej stronie dworca. Uwielbiam takie sytuacje. Było jakieś 5 minut do odjazdu, więc pobiegłem tam i na szczęście zdążyłem.
Pociąg mi się podobał, był nowoczesny, zadbany, z wyświetlaczami. W drodze powrotnej chciałem zobaczyć miasteczko Sremski Karlovci. Też nic o nim nie wiedziałem. Gdy tam wysiadłem, to było jakieś szczere pole i nic poza ruchliwą szosą. Przez chwile się zastanawiałem, czy w ogóle na dobrej stacji wysiadłem. Sprawdziłem mapy google i pokazuje mi, że to niby to. Tylko trzeba było jakieś 5 kilometrów piechotą przejść. To był bardzo upalny dzień i miałem też straszne otarcie na pięcie, więc lekko nie było, ale za to mogłem się w pełni wczuć w lokalny folklor. Zagubiony ja gdzieś w środku Bałkanów.
W końcu dotarłem do tego miasteczka, no cóż, może gdybym coś więcej o nim poczytał, byłbym w stanie bardziej docenić jego urok, ale powiedziałbym, że raczej nic tam takiego nie było. Jakiś pałacyk, kościół i tyle. Pokręciłem się przez pół godziny, porobiłem kilka zdjęć i tą samą drogą wróciłem na peron. Na szczęście pociąg miał być niebawem, ale nie było żadnych kas biletowych. Gdy wsiadłem do niego, nie było też żadnego konduktora, który by sprawdzał bilety, więc siedziałem tak nerwowo w pierwszym wagonie i co chwila się rozglądałem. Kolejna mała różnica kulturowa. U nas pierw się kupuje bilet, a później daje się go do sprawdzenia, a w Serbii bilet kupuje się dopiero u osoby sprawdzającej bilety.

Kolejnego dnia w Belgradzie miał odbyć się ślub, ale był bardzo kameralny i cywilny, więc tutaj nie będę się rozpisywać. Dwa dni później, gdy już wszyscy goście pojechali, ja postanowiłem, że wynajmę samochód i pojadę gdzieś na południe. Wynajem samochodu w obcym kraju, to zawsze jest przeżycie. Najwięcej stresu najadłem się na początku, gdy okazało się, że przy kaucji jest potrzebna tylko karta kredytowa (której nigdy nie używam) i nie było sposobu, by móc to załatwić kartą płatniczą. Na szczęście pan w okienku zadzwonił do jakiejś konkurencyjnej lokalnej wypożyczalni i tam było można wynająć bez kaucji. Niestety zapomniałem nazwy, ale kamień z serca mi spadł, gdy udało się to załatwić. Wynająłem najtańsze auto jakie mieli Toyotę Yaris. Na to wszystko jeszcze nie mieli gdzie jej zaparkować, przedstawiciel mi ją podstawił na ulicy na awaryjnych, dał mi coś do podpisania i kluczyki. Nigdy nie siedziałem w tym aucie, ale musiałem szybko stamtąd wyjechać, bo był spory ruch, więc było trochę nerwowo. Ale po kilku minutach udało mi się dojechać do najbliższej stacji benzynowej, gdzie na spokojnie ustawiłem siedzenie, lusterka itp.
Wyjazd z Belgradu był jeszcze trochę nerwowy, ale gdy wjechałem na autostradę to już poczułem klimat road tripa. Serbia ma świetne radio, dużo w niej lokalnej muzyki, która dobrze się wpasowuje do jazdy po tym kraju.
Djerdap National Park
Nie planowałem noclegów z wyprzedzeniem. Założyłem sobie, że gdzie dojadę, tam coś poszukam. Za pierwszy cel obrałem sobie rzekę Dunaj przy granicy z Rumunią. Tego dnia dojechałem do miasteczka Golubac. Tam poszukałem na AirBnB pierwszego lepszego mieszkania do przenocowania. Udało się zarezerwować na już. Gdy podjechałem pod dom okazało się, że nie ma gospodarza ogłoszenia, tylko była tam jego matka, która nic nie rozumiała o co próbowałem zapytać, ale pokazałem jej ogłoszenie w telefonie. Wtedy zadzwoniła do właściciela i jakoś na migi sie dogadaliśmy. Nie potrzebowałem wiele, tylko przenocować. Ale było w porządku i następnego dnia z rana pojechałem dalej. Pierw zatrzymałem się przy takim zameczku, lokalnej atrakcji, pozwiedzałem i pojechałem dalej.

Droga wzdłuż Dunaju była cudowna, był klimat jak nad Lazurowym Wybrzeżem. Drogi były kręte, ale puste, więc bardzo przyjemnie się prowadziło. Kilka razy się zatrzymywałem, żeby porobić zdjęcia widoków.
Tego dnia chciałem jeszcze zobaczyć Vratna Gates, to taka formacja skalna przypominająca wrota w dole wąwozu. Na mapie nie wydawało się to aż tak daleko, ale drogi tam były bardzo kręte i dużo czasu zajęło, by się tam dostać. Gdy już tam dojechałem czułem się dosyć osobliwie. Nic dookoła nie było, tylko sama natura, brak zasięgu, tylko jedna strzałka prowadząca do jakiejś kapliczki. Nie wiedziałem do końca czy to jest to, ale pomyślałem, że spróbuję przejść kawałek. Po drodze spotkałem jakichś turystów i zapytałem czy to dobra droga. Na szczęście potwierdzili i udało się zaliczyć kolejny cel. Było tam pięknie. Niestety nie mogłem zostać zbyt długo, bo już się ściemniało, a do najbliższego miasta było kilkadziesiąt kilometrów, a ja jeszcze nie miałem noclegu.

Szczerze mówiąc nie pamiętam już do jakiego miasta tego dnia dotarłem, było już ciemno. Dobrze, że miałem internet, więc zarezerwowałem pierwszy lepszy nocleg. Przyjęła mnie miła starsza para Serbów. Niestety też nie znali ani angielskiego, ani rosyjskiego, więc próbowałem komunikować się trochę po polsku, trochę na migi. Co zabawne, zaprosili mnie do swojego salonu na herbatę i pogawędkę. Obaj gadali tylko po serbsku, rozumiałem piąte przez dziesiąte. Opowiedziałem im o mojej podróży i co robię, potakiwali, pewnie też udawali, że rozumieją. Ja za to zrozumiałem jeden żart gospodarza, że powiedział, że wszyscy Serbowie to poligloci… znają: serbski, chorwacki, bośniacki i czarnogórski…
Następnego dnia miałem już samolot powrotny, więc musiałem się bardzo sprężyć, żeby jeszcze wrócić do Belgradu. Tego dnia chciałem zobaczyć jeszcze dwa urokliwe miejsca, które znalazłem w internecie. Jedno to taki magiczny strumyczek gdzieś w górach, drugie to wodospadzik. Nie było to jakieś nie wiadomo co, ale skoro już tam byłem, to żal było nie zobaczyć. Tego dnia bardzo dużo krążyłem po górach. W pewnym momencie google maps zaznaczył mi jakiś górski szlak jako droga… a byłem samochodem, więc musiałem pojechać jeszcze bardziej okrężną drogą. Gdyby nie ten czas, mógłbym się dłużej delektować moją wycieczką, bo otoczenie było piękne. Cisza, spokój, góry, lasy.

Ale udało się. Zobaczyłem te dwa miejsca i autostradą pognałem do Belgradu. Co ciekawe nie zauważyłem czegoś takiego, żeby Serbowie na drogach byli szybcy i nieostrożni, jak to bywa w innych krajach. Chyba ja ze swoimi polskimi nawykami i tym śmiesznym yarisem wyróżniałem się, bo nie miałem cierpliwości wlec się 90km/h na autostradzie i wszystkich wyprzedzałem. Serbowie to chyba bardzo wyluzowany naród.
Galeria
Część I

















































Część II























































Część III































