Maroko z dziewczynami
20 października 2019 roku wybrałem się z paczką moich starych znajomych z liceum do Maroka. Tak padło, że były to cztery dziewczyny i ja: Kona, Daria, Jasta i Ania. Obiecywaliśmy sobie od lat, że trzeba gdzieś razem wyjechać i w końcu zdecydowaliśmy się zorganizować taką podróż. Padło na Maroko, bo egzotycznie i nikt z nas jeszcze nie był.
Tym razem postanowiliśmy wynająć samochód i podróżować po kraju niezależnie. Kiedy wszystko zaplanowaliśmy pół roku wcześniej pomysł wydawał się fantastyczny, ale im bliżej terminu tym bardziej się zastanawiałem co ja właściwie wymyśliłem. Przecież to już jest Afryka, kraj arabski i jak ja tam sobie poradzę?
Nie ukryję, że w dniu wyjazdu czułem niepokój, zaś dziewczyny były bardzo podekscytowane. Czułem, że cała odpowiedzialność spoczywa na mnie, bo ja miałem kierować wypożyczonym samochodem i tylko ja miałem kontakt z właścicielami mieszkań w których nocowaliśmy (Airbnb). Do tego nie byłem pewien jak Marokańczycy będą to odbierać, że jeden facet podróżuje i nocuje z czterema dziewczynami w islamskim kraju (darujmy sobie suche żarty o żonach, słyszałem je milion razy).
Po przyjeździe jednak okazało się, że nie potrzebnie się o to martwiłem, bo Maroko jak na islamski i arabski kraj jest całkiem umiarkowany i na nikim nie robiliśmy tam wrażenia, że podróżujemy w taki sposób. Jednak ciężar niepokoju przechylił się na inne aspekty, o których nie spodziewałem się przed wyjazdem.
Ruch
O ile kierowanie samochodem poza miastami było przyjemne i całkiem bezpieczne (Marokańczycy nie jeżdżą szybko) o tyle w miastach to był istny koszmar. Poza sygnalizacją nie obowiązują tam żadne zasady ruchu i każdy tam jeździ jak mu się podoba. Bardzo się bałem o ten samochód i skręcanie w lewo na skrzyżowaniach czy rondach przypominało rozbrajanie bomby. Pierwszeństwo tam ma ten, kto pierwszy wjedzie na skrzyżowanie, czyli wszyscy. Do tego jeszcze mnóstwo skuterów wymijających z każdej strony i pieszych wchodzących pod koła w każdej chwili. Szybciej niż 30km/h się nie da jechać w ich miastach. Stresu najadłem się jak nigdy, ale chociaż pozytywnym aspektem tego było nowe doświadczenie i punkty umiejętności kierowania samochodem.
Komunikacja i nawigacja
Pierwszy raz wykupiłem sobie coś takiego jak karta sim z internetem za granicą. Fantastyczny wynalazek. Bez tego nie wiem jak inaczej bym podróżował po tym kraju, bo miasta przypominają prawdziwe labirynty (do tego jeszcze wrócę) i bez map i nawigacji nie wiem jakbym się tam gdziekolwiek odnalazł (oczywiście wiem, że są mapy offline, ale to nawet w Polsce nie działa tak sprawnie jak online).
I pomimo nawigacji też stresu się najadłem, gdy niektórzy właściciele mieszkań nie podali mi dokładnych współrzędnych tylko adresy, których nawigacja nie znajdowała. Dwa razy mieliśmy taki przypadek, że właściciele nie znający angielskiego pisali mi coś po francusku, że mamy gdzieś jechać i tam się spotkać, po czym okazywało się, że nikogo tam nie było. Na szczęście byli bardzo mili i wyrozumiali i ostatecznie się znajdywaliśmy po jakimś czasie.
Bezpieczeństwo
A właściwie to poczucie bezpieczeństwa, bo nie mieliśmy jakiejś szczególnej niebezpiecznej sytuacji. Przed wyjazdem słyszałem masę straszenia na temat terroryzmu, porwań i islamu. Od razu mogę powiedzieć, że pod tym względem nie czułem żadnego zagrożenia. Fakt, rok temu doszło do jednego brutalnego incydentu, ale na miejscu było czuć, że państwo jest bardzo wyczulone pod tym kątem. Było dużo patroli, przed wjazdem do miast były posterunki policji, nawet w bardziej odludnych miejscach.
Mój niepokój bardziej wzbudzali sami lokalsi. Wszyscy niby są super otwarci i przyjaźni, ale nigdy nie wiesz, który z nich jest faktycznie przyjaźnie nastawiony, a który czycha tylko na twoje pieniądze. Spodziewałem się tego, że Maroko słynie z naciągaczy, ale dopiero na żywo się przekonałem jak bardzo. Bardzo często zdarzały się sytuacje, że my chcieliśmy tylko spokojnie chodzić i zwiedzać i za każdym razem przyczepiał się jakiś natręt, który zaczynał swoje formułki, typu: skąd jesteście, on nam za darmo pokaże, oprowadzi. Od początku staraliśmy się ich łagodnie zbywać, ale tak się nie da. Ich trzeba kompletnie ignorować. Bo nawet jeśli odpowiesz takiemu na niewinne pytanie skąd jesteś, to już będzie za tobą chodzić i wciskać swój badziew ze straganów.
Często też bywało tak, że ruchliwe uliczki pełne ludzi nagle stawały się puste i ciemne i właśnie w tych ciemnych uliczkach już czekali na nas „pomocnicy”, którzy z ogromną chęcią wskażą nam drogę, a na końcu wyciągną łape, by im zapłacić przynajmniej 20zł. Gdy ich zbywaliśmy zaczynali się robić nie mili, więc udawaliśmy ze nie rozumiemy, dawaliśmy parę groszy i odchodziliśmy bez słowa. Na szczęście nigdy żaden z nich nie przekraczał pewnej granicy. Aczkolwiek czułem, że jeśli by chciał, to by mógł i nikt by nam nie pomógł.
Oczywiście też nie wspomnę o setkach zaczepek, tanich tekstów na podryw i gwizdów w stronę dziewczyn, ale dziewczyny już chyba mają w tym doświadczenie i zawsze to obracały w żarty i śmieszki:)
Pozytywne strony
Oczywiście nie jest tak, że Maroko ma tylko złe strony i że nie warto. Warto i to bardzo, ale trzeba mieć na uwadze, że geograficznie i mentalnie to już jest Afryka i ludzie mają inne podejście do wielu kwestii. Mnie się najbardziej podobała architektura i klimat miast. Było to coś nowego, czego wcześniej nigdy nie widziałem, nawet w porównaniu do Emiratów Arabskich. Emiraty są bardziej światowe, nowoczesne i luksusowe. Maroko jest bardziej tradycyjne, z bogatą historią i kulturą, ale też umiarkowane jeśli chodzi o obyczaje. Było można dostać alkohol, były bary; co prawda w dosyć ograniczonej ilości, ale nie były nie legalne. Nie było problemu żebym podróżował i nocował z dziewczynami, a dziewczyny nie musiały zakrywać włosów.
Krajobrazy też mi się bardzo podobały i bardzo przyjemnie się jechało tamtymi drogami. Jedyne czego trochę żałowałem, to że nie zobaczyłem pustyni Sahary i gór Atlas, bo były za daleko, a i tak chciałem zobaczyć jak najwięcej w przeciągu tego tygodnia.
Odwiedziliśmy Marrakesz, Safi, Al Jadida, Casablanca, Rabat i Fez. Każde miasto miało swój unikatowy klimat. Marrakesz jest cały pomarańczowy i ma prawdopodobnie największy targ na świecie. Tam też warto uważać by nie zapuszczać się za głęboko, bo łatwo się zgubić w tych labiryntach. Aczkolwiek z drugiej strony jest to też jakaś przygoda:) Safi i Al Jadida miały bogate dziedzictwo po portugalskich kolonistach. Ogromne mury i ściśnięte zabytkowe miasteczka wewnątrz. Casablanca architekturą przypominała kosmopolityczną metropolię. Przed wyjazdem obejrzałem kultowy film o tej samej nazwie i tak sobie to miasto wyobrażałem, że zostało zbudowane i zasiedlone przez tych, którzy uciekając przed drugą wojną światową nie załapali się na statek do Ameryki. Rabat miał piękny nadmorski klimat. Przyjechaliśmy tam wieczorem, zachód słońca romantycznie oświetlał na pomarańczowo mury miasta, a pod nimi rozległy prawdopodobnie już opuszczony cmentarz położony tuż przy samym oceanie. Zjedliśmy tam duży talerz owoców morza i zdążyliśmy jeszcze zobaczyć bardzo klimatyczne stare centrum miasta (medyna), bo następnego dnia musieliśmy jechać dalej. Fez był naszym ostatnim celem. Mi to miasto kojarzyło się z jakimś urokliwym ukrytym miasteczkiem z Bliskiego wschodu. Obeszliśmy je prawie całe naokoło, bo gdy próbowaliśmy z mapą na skróty, uliczki stawały się coraz bardziej wąskie i mroczne, co budziło coraz większy niepokój. Po wszystkim jeszcze zajechaliśmy na ruiny grobowca gdzie rozpościerał się widok na całe miasto. Stamtąd wróciliśmy już autostradą do Marrakeszu i ostatni dzień przeznaczyliśmy na własne plany. Ja poszedłem zwiedzać pałace a dziewczyny poszły na spotkanie z lokalsami z couchsurfingu.
Ostatecznie wyjazd uznaję za udany, wszystko poszło zgodnie z planem, była masa przygód a i też jakieś nowe doświadczenie. Zapraszam do obejrzenia zdjęć!
Super wyprawa była!! Dzięki Stachu za bycie naszym kierowcą i cierpliwość! 😀
PolubieniePolubione przez 1 osoba